Lista wege przystanków była długa, jednak udało mi się odwiedzić tylko kilka z poszukiwanych miejsc. Nie oznaczało to też, że chodziłam głodna, bowiem na każdym kroku była budka z kebabem, gdzie serwowano falafle, także na wypadek burczenia w brzuchu i braku innej opcji, spokojnie można było zaspokoić głód oto takim zdrowszym fast foodem. Można było również wybrać się do sklepu ze zdrową żywnością i za kilka euro kupić sobie przeróżne smarowidła i przygotować na zwiedzanie własny prowiant.
Ale od początku...
Dzień pierwszy
Dotarliśmy późno i brakowało sił na szukanie czegokolwiek, więc zadowoliliśmy się falaflem. Zakwaterowanie mieliśmy w dzielnicy Wedding, na której jest mnóstwo przeróżnych sklepów i budek z kebabami, wybraliśmy więc pierwszą lepszą, gdzie falafel był spoko, jednak wydawało nam się, że dodali do niego bułki tartej.
Dzień drugi
Zaraz przy naszym hostelu mieścił się azjatycki sklep, w którym zaopatrzyłam się w kokosowe mleka, owoce liczi i worek garam masali. Za wszystko może dałam jakieś 4 euro.
W trakcie zwiedzania trafiliśmy na wietnamską wegetariańską restaurację CHAY VIET na Brunnenstraße 164 i zdecydowaliśmy się na spróbowanie ich specyfików. Całkiem spora przestrzeń z ogródkiem, przyjemnie, miła obsługa i bardzo dobre jedzenie. Porcje były jednak tak ogromne, że nie daliśmy rady wszystkiego wciągnąc.. Za danie główne zapłaciliśmy po 7 euro.
Druga potrawa to MIEN XAO, czyli smażony przezroczysty makaron równiez marynowanym tofu, grzybami i ziołami.
Dzień trzeci
Przez przypadek trafiliśmy na przyczepkę z arabskimi wyłącznie wegańskimi pysznościami. Nazywa się Falafel Dream i mieści się na Muellerstr.14a.
...i to był najpyszniejszy falafel, jaki jadłam w Berlinie i w ogóle. Najbardziej zachwycający był zestaw sosów do wyboru. Znajdował się tam m.in. pyszny sos z mango, czosnkowy, ostry, sezamowy. Oszczędnie z surówkami, jednak kotleciki nadrobiły.
W ten dzień także wybraliśmy się również do pobliskiego Reala i ku zaskoczeniu zobaczyliśmy całą półkę wegetariańskich potraw, mniej więcej każda średnio za 3 euro. W przeliczaniu na złotówki wydaje się drogo, podobnie jak za taką żywność w Polsce, jednak sprawa wygląda inaczej, gdybyśmy zarabiali jak Niemcy... Zrobiliśmy więc zapasy :)
Będąc w mieście trafiliśmy także do sklepu Bio Company na Dircksenstraße 145 ( w całym Berlinie są jeszcze dwa). Tam wzbogaciliśmy się o cebulowy smalec, śmietanki, napoje i zupę.
Dzień czwarty
Wyruszyliśmy na wschód na zwiedzanie i zahaczyliśmy o VEGANZ (Warschauer Str. 33). Jest to restauracja połączona z wegańskim marketem. Może i restauracja to za dużo powiedziane, bo typowego obiadu tam raczej nie zjecie, ale na pewno zaspokoicie głód zdrowymi burgerami (ok. 4 euro), sałatkami, pastami, a pragnienie ugasicie przepysznymi robionymi na miejscu koktajlami.
Tak naprawdę żaden posiłek nie zawiódł nas w Berlinie. Nawet jeśli któryś kosztował kilka euro więcej, to zdecydowanie był wart swojej ceny. Berlińczycy mają tu raj na ziemi, mnóstwo miejsc, gdzie mogą dobrze i zdrowo zjeść, a przeliczając na ich zarobki rzeczy te kosztują niewiele.
super to opisałaś :)
OdpowiedzUsuńA jedzonko wygląda na baaardzo smaczne, ale nie rozumiem.. po co czasami oszukują i dodają własnie np tej bułki tartej? Ech..
Wiesz, na 100 procent też nie jestem pewna że tam była, w każdej budce falafel smakuje inaczej, jednak w tej opisywanej akurat smakował dobrze lecz przy gryzieniu czułaś, jakbyś gryzła trochę bułkę. Pewnie z oszczędności to wynika, nie mniej stwierdzam, że w takich budkach jedzenie i tak jest bardzo dobrej jakości. Teraz tylko grunt trafić na najlepsze :)
OdpowiedzUsuńBerlina od strony vege nie znałam:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam http://manufakturaciastek.blox.pl